wtorek, 26 sierpnia 2008

20.08. - Ze Szwacarem i sombrilla nad Atlantyk!


Ver mapa más grande

I znow wstajemy o 8... Kiedy w koncu nadejda dni relaksu nad wybrzezem? Mamy nadzieje, ze juz jutro wyspimy sie do oporu i wygrzejemy sie na plazy. Ruszamy nad Atlantyk! :D
Z albergue nie bylo daleko na droge na Kadyks, recepcjonista stwierdzil, ze nie potrzebujemy autobusu, ale jednak musielismy dosc sporo przejsc...
Nie bylo dobrego miejsca na wyciagniecie kciuka, musielismy stanac na zjezdzie z jednej drogi na droge szybkiego ruchu. Jeden pas, waskie pobocze, optymistycznie nie bylo. Po chyba 5min zatrzymalo sie malzenstwo i wzielo nas z tego strzasznego zakretu w strone Kadyksu, a wlasciwie El Puerto de Santa Maria. Nie wiedzieli gdzie nas wysadzic, jechali do innej miejscowosci. I znowu ten stres - oni nie wiedza gdzie sie zatrzymac i zaczynaja mowic szybciej, a jak zaczynaja mowic szybciej to my nie rozumiemy i tez nie wiemy co robic :D w koncu zdecydowali sie nas zostawic na stacji benzynowej, ale zrzedla nam mina na widok pedzacych samochodow... Nie bylo szans zeby ktos sie tu zatrzymal! stoimy... stoimy..... stoooiiimmyyyyyy i nic. Zdesperowana (ale posilona paczkami z hostelowego sniadania) podchodze do stojacego w poblizu forda ka.
- Donde va usted?
- ummm... Do you speak English?
Szwajcar okazal sie zbawieniem ;) siedzial sobie w samochodzie i... ogladal samoloty (w poblizu bylo male wojskowe lotnisko). Obiecal, ze jesli w drodze powrotnej, czyli za jakies 20min tu dalej bedziemy, to nas zawiezie do Puerto. I faktycznie sie po nas wrocil! Bladzilismy po miasteczku szukajac drogi na plaze (olani przez pewnego dziadka i pokierowani plynnym angielskim przez mlodego chlopaka), az w koncu zatrzymalismy sie doslownie 10m od wejscia na plaze :) dostalismy jeszcze do tego parasol plazowy, bo Szwajcar stwierdzil, ze juz mu sie nie przyda :D
Szczesliwi, z parasolem pod pacha, wkraczamy na plaze i W KONCU moczymy stopy w Atlantyku :) spedzilismy tam cale popoludnie, na zmiane wylegujac sie i skaczac po falach :) TEGO bylo nam trzeba ;)
Gdy dopadl nas glod poszlismy na lowy do miasta. Oczywiscie sjesta w toku, wiec pozostala nam telepizza. Z Ivanem, naszym tutejszym hostem, mamy sie spotkac dopiero ok.22-23 (pracuje), wiec wracamy na plaze, a potem sluchamy malej orkiestry detej zgromadzonej niewiadomo dlaczego na parkingu. Swietny, symboliczny efekt - oddalajac sie od orkiestry mijamy samochody z ryczacym z glosnikow techno, ktore po chwili zamilkalo; "zywe" instrumenty bylo jednak dalej swietnie slychac...
Bylismy na miejscu spotkania punktualnie o 22, czekalismy na Ivana ponad godzine. Czyzby nas wystawil do wiatru? Ulozylismy nawet piosenke (na melodie Goralu czy ci nie zal):
Iwanie, przybadz po nas
Iwanie, nadszedl juz czas...
Iwanie, chce nam sie spac
Iwanie, jak nie przyjdziesz to krzykniemy... (cenzura :P)
W koncu przyjechal - okazalo sie, ze nie dostal od nas zadnego z smsow i nie wiedzial, czy w ogole dojechalismy do miasta! Cos go podkusilo, zeby jednak sprawdzic, czy nie siedzimy na tym placu...
Z ulga weszlismy do swietnego mieszkania pelnego plyt, plakatow, urzadzonego na lata 70.-80te. Ivan zrobil kolacje - omlet ze szpinakiem i parmezanem i pomidory z mozarella... Mmmmm... :D Dlugo rozmawialismy o roznych rzeczach (oczywiscie po ang), az w koncu, przeszczesliwi, poszlismy spac.

Ula
P.S. A propos piosenek: nasza wersja Desperados, ulozona w Kordobie.

Me gusta tocar la gitarra,
Me gusta cantar en sol,
Palmy kordobanskie sa jak wielki parasol.
El mariachi pod Mariackim na akordeonie gra

Brak komentarzy: