czwartek, 25 września 2008

31.08. - Zawiązane lasso


Wyświetl większą mapę

Rano było nam strasznie głupio wyciągać Paula z łóżka po tak długiej podróży o takiej wczesnej godzinie no ale niejako sam sie zaoferował więc nie omieszkaliśmy skorzystać :P Gdy my siadaliśmy do kuchennego stołu za oknem było jeszcze ciemno... Kawa i płatki a zaraz po nich ostatni rajd z Paulem wąskimi dróżkami prowadzącymi do lotniska. Trzy tygodnie temu, mniej więcej o tej samej porze, też tędy jechaliśmy ale w druga stronę i jeszcze trochę niedowierzając w to wszystko co już na nas czekało. Teraz do nas dotarło, że ta przygoda dobiega końca - zamknęliśmy pętle, lasso zarzucone...

środa, 10 września 2008

30.08. - On our way back!


Wyświetl większą mapę

Spaliśmy jak zabici a ranek przyszedł jak zwykle za szybko;) Wspólne śniadaniu (oczywiście ciastka w kawie rządziły niepodzielnie) upłynęło nam przy wgłębianiu sie w tajniki Wreslingu:D Porzegnaliśmy sie już ostatecznie z Miguelem i Lore i ruszyliśmy w stronę stacji metra z zamiarem zahaczenia o okolice Prado żeby kupić jeszcze przed wyjazdem plakat zapraszający na korridę. Widzieliśmy je za pierwszym razem w Madrycie ale stwierdziliśmy, że kupiony wtedy nie przeżyłby podróży do okoła całej Andaluzji i że kupimy go w drodze powrotnej. Jednak im bliżej stacji metra byliśmy tym bardziej stwierdzaliśmy, że nie damy rady pojechać do centrum a potem zdążyć jeszcze na samolot. Plakat stał się więc kolejnym powodem do powrotu do Hiszpanii:)
Po zadziwiająco sprawnej przeprawie przez ogromne Madryckie lotnisko zasiedliśmy w poczekalni przed bramką numer 46 w oczekiwaniu na nasz pierwszy samolot w stronę domu.
Lotnisko w Hahn stało sie chyba naszym ulubionym bo tak dużo czasu na nim spędziliśmy, że znamy już chyba wszystkie jego zakamarki;) Również dziś czekało nas kilku godzinne oczekiwanie ale nie na nasz samolot lecz na samolot Paula (z Dubaju) i to na lotnisku we Frankfurcie a nie tu. Zaczeliśmy je od sjesty na naszym znajomym trawniku obok parkingu. Na prawde dziwne uczucie gdy robi sie dokladnie te same rzeczy tylko zmierzając w drugą strone. Po 23ciej zobaczyliśmy za oknem żółto-niebieski autobus i Paula. Późna kolacja przy podróżniczych opowieściach zakończyła dzień.

Kuba

czwartek, 4 września 2008

29.08. - Wyzwanie


Wyświetl większą mapę

Ostatecze nigdzie nie poszlismy, Asif wychodzil a zapasowe klucze do mieszkania gdzies wsiakly.
Poranek przywital nas poznym switem wiec moglismy sobie przedluzyc spanie az do samej 8mej :]
Bagietka w piekarni, kilka odpowiedzi w informacji turystycznej, autobus na odpowiednie obrzeza Granady i znow zaczynamy 10cio minutowe dyzury na (najprawdopodobniej) jednej z najlepszych miejscowek w Hiszpanii. Przed nami najwieksze (choc moze "najdluzsze" pasowaloby tu bardziej) stopowe wyzwanie tej wyprawy - 420km stopa z powrotem do Madrytu.
Mimo ze kierowcy nie pedza (jeszcze), maja sie gdzie zatrzymac (wreszcie) i wiekszosc z nich jedzie w namalowanym na naszej kartce kierunku (na pewno) to wyjazd z ostatniego bastionu Arabow w zachodniej Europie zajal nam ponad 1,5h :o
Zatrzymalo sie dwoch (zapewne) robotnikow - Hiszpan i Marokanczyk. Pierwszy mowil najbardziej niewyraznym hiszpanskim jaki tu (i pewnie w ogole) slyszalem a drugi dzis pierwszy raz w zyciu uslyszal o kraju nazwanym "Polska". Mimo usilnych staran kierowcy zeby podtrzymac rozmowe, oboje czulismy sie (po raz pierwszy) w tym aucie jakos niepewnie. Zapewne ci dwaj to uczciwi i ciezko pracujacy ludzie ale podrozujac stopem trzeba (i dzieje sie to nawet troche samo) zaczac zwracac uwage na pozory i przeczucia.
Za rada Hiszpana wysiedlismy na stacji benzynowej 20km przed Jaen, pozniej nie byloby szans ze wzgledu na predkosc jadacych samochodow. Jako ze nie moglismy liczyc ze ktos sie tu zatrzyma, pytania "Perdone, a donde va usted?" albo "Perdone, va usted a Madrid?" powtarzaly sie przez kolejna godzine. Czujac sie troche jak akwizytorzy tanich odkurzaczy z wada produkcyjna, podchodzilismy do kolejnych samochodow. Coraz czesciej slyszane "Voy a Jaen..." albo "Si vamos a Madrid pero el coche esta completo" powoli nas dobijaly, wiedzielismy ze z kazda godzina ryzyko niedotarcia do stolicy na czas, rosnie...
Na stacje podjezdza srebrny Peugot 407 - minute pozniej biegne/lece do Uli z wielkim usmiechem i radosna informacja - jedziemy do Madrytu! Po chwili iedzielismy juz w pieknej "rybie" (to auto na prawde tak wyglada) mknac w strone stolicy. "Mknac" to dobre okreslenie bo mkna blyskawice a my dzis pobilismy nasz rekord predkosci na ladzie - 155km/h :O Szklany dach, nieagresywna klimatyzacja (wielki plus), dobry kierowca (jeszcze wiekszy plus) i wyjatkowo dobra muzyka - po raz pierwszy podczas tej wyprawy moglismy posluchac w samochodzie czegos innego niz przebojow hiszpanskiego lata.
390 km zrobilismy w 3,5h (czyli srednio 110km/h). Szybka podroz metrem i znow jestesmy u Lore i Miguela :) Dwoje CSerow ze Slowacji, z ktorymi w 6tke mielismy zjesc na miescie kolacje nie pojawilo sie do pozna wiec zostalismy w domu dzielac sie z gospodarzami wrazeniami z podrozy.

Kuba