niedziela, 24 sierpnia 2008

18.08. - W Sewilli bez dokumentow...


Wyświetl większą mapę

Obudzilismy sie pelni sil - sciernisko wygladalo jakos przyjazniej, z wioski slychac bylo koguty a slonko pieknie przyswiecalo zza plantacji pomaranczy. Co najlepsze - dalej slychac bylo muzyke! Ruszylismy do "centrum", czyli pod supermarket. Ludzie byli juz na nogach (albo jeszcze ;)) i czekali na otwarcie sklepu. Przylaczylismy sie w oczekiwaniu na swieze buleczki na sniadanie. Po zjedzeniu zadowalajacej ilosci chleba z dzemem i wypiciu prawie calego soku pomaranczowego wyszlismy na droge. Musielismy przejsc na drugi koniec miasteczka, czekalismy tez sporo, a upal byl straszny. W koncu zatrzymal sie starszy pan, ktory po otrzymaniu informacji dokad jedziemy nie odezwal sie ani slowem przez 20km do Lora del Rio. Na miejscu pokazal nam tylko ktora droga prowadzi do Sewilli, pomachal i odjechal. No nic, rozne drogi, rozni ludzie ;)
Podniesieni na duchu, ze jednak uda nam sie w koncu do tej Sewilli dojechac, poszlismy we wskazanym kierunku. Stalismy moze z 15min (chociaz juz zaczynalam podrygiwac na poboczu do rytmu desperados), a tu klakson i super wielki familijny samochod po nas zawraca (pytajcie Kuby jesli kogos interesuje marka :P). Mlody gosc, specjalnie po nas zawrocil bo kierowal sie na autostrade, a my mielismy zamiar jechac mniejsza droga (bo policja na autopistas ;)). Dojechalismy do Sewilli w pol godziny - raz na predkosciomierzu bylo 149km/h!!!
W miescie wielki ruch i policja na drogach - nasz kierowca powiedzial, ze dzien wczesniej w Maladze ETA podlozyla 2 bomby. No i oczywiscie - jeden policjant zobaczyl nas w samochodzie i juz wypytuje kierowce kim jestesmy :D zostalismy wiec "przyjaciolmi rodziny" na wakacjach ;)
Zostalismy wysadzeni pod dworcem kolejowym, chcemy znalezc kafejke internetowa (bo niestety nie mielismy hosta w Sewilli), a tu okazuje sie, ze... nie mamy portfela ;/ pieniedzy w nim duzo nie bylo, ale wszystkie moje dokumenty (oprocz paszportu) i, co najgorsze, karty do bankomatu... Musial gdzies wypasc po drodze, albo zostac w ktoryms samochodzie, bo nie bylo mozliwosci kradziezy. Dzwonie do domu, Tata blokuje karty, pytamy policjantow na dworcu o najblizszy komisariat. W komisariacie uzupelnilam raport (rozmawiajac po angielsku z pania przez telefon). Zrobili kilka kopii i rozesla po okolicy.
Humory automatycznie spadly, no ale poddawac sie nie mozna. Mielismy jeszcze gotowke w plecaku wiec poszlismy na kawe do kawiarni z wifi i zaczelismy szukac hostelu. Znalezlismy albergue, ale po wyczekanym i dzieki temu przepysznym obiedzie w Burger Kingu zaczepila nas Angielka chcaca skorzystac z naszej mapy - szukala swojego hostelu. Po chwili namyslu i analizie plusow i minusow poszlismy za nia, bo albergue bylo daleko od centrum i roznice w cenie musielibysmy i tak wydac na autobusy. Poza tym bylismy juz padnieci, zarowno fizycznie, jak i psychicznie.
Hostel okazal sie przyjemny, bylismy w osmioosobowym pokoju z Wloszkami, Niemkami i Amerykanami.
Po krotkim odpoczynku poszlismy na spacer i... Sewilla nie zrobila nas dobrego wrazenia. Brudno, smierdzaco, duzo niezagospodarowanej przestrzeni, az strach chodzic wieczorem po takich zaulkach. Pocieszalismy sie, ze moze to tylko taka czesc miasta, moze zabytkowe centrum bedzie przyjazniejsze...

Ula.

Brak komentarzy: